sobota, 30 maja 2020

Konkurs Literacki - publikacja prac uczestników

Cześć!
Przedstawiam prace konkursowe, które zostały nadesłane. 
Kolejność jest zupełnie losowa.
Wyniki przedstawię w następnej notce. 
Tekst został skopiowany z otrzymanych plików, 
a więc odstępy między wierszami są różne, akapity itp. 
Zapraszam do zapoznania się i wyrażenia opinii. :)

*****

Âri Tié  - (polowanie, sen, telefon)


            Hermiona Granger wkroczyła żwawym krokiem do Ministerstwa Magii. Wydawała się nieobecna, mimo że bezbłędnie poruszała się po zapełnionym korytarzu. Bez trudu wyminęła grupkę goblinów, która wyrosła jakby spod ziemi. Kilka kroków dalej czekała na nią magiczna winda, która miała zawieźć ją do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Już prawie do niej dotarła, gdy drogę pokrzyżował jej pewien mężczyzna. Prychnęła, gdy zauważyła blond czuprynę pchającą się między nią a upragnioną windą.
– Malfoy! – syknęła i przyśpieszyła kroku.
Mężczyzna obrócił się w malutkiej przestrzeni przypominającą klatkę i po chwili kratka zabezpieczająca zaczęła zasuwać windę. W ostatniej chwili Hermiona wyciągnęła rękę, by to udaremnić. Weszła z gracją do środka, posyłając pioruny w stronę mężczyzny. Wysoki czarodziej zadawał się nie dostrzegać jej gniewu, w milczeniu patrzył przed siebie, a gdy winda zatrzymała się na drugim piętrze, oboje z niej wysiedli.
            Ciemny i zimny korytarz odbijał echem ich kroki, aż stanęli przed dębowymi drzwiami. Za nimi znajdował się ich wspólny gabinet. Granger z grobową miną weszła do środka, od razu kierując się w stronę swojego biurka. Westchnęła cicho na widok góry papierów, jednak usiadła posłusznie i już nic więcej nie mówiła. Za to Malfoy w milczeniu skierował się ku szafkom i z jednej z nich wyciągnął opasłą aktówkę. Zlustrował dokładnie etykietę i mimowolnie skinął głowę, rzucając dokumenty na swój stół. Nagły trzask wyrwał Hermionę znad kartki papieru. Zmroziła wzrokiem swojego współpracownika. Gdybym tylko mogła rzucić taką małą, tycią klątwę w stronę tego zarozumialca… Przeszło jej przez myśl, ale przymknęła powieki i po chwili wróciła do swojej pracy. Została w tej pozycji, aż zegar nie wybił siedemnastej, a ona nie poczuła jak bardzo pragnie snu.
           
           
W pokoju rozległ się delikatny dzwonek telefonu. Hermiona rzuciła się w stronę torebki i zaczęła gorączkowo przeszukiwać jej zawartość. Zdawało jej się, że poniesie klęskę, a jednak sekundę później, przykładała słuchawkę do ucha.
– Tak, tak, pamiętam – powiedziała zmęczona do telefonu. – W sobotę o osiemnastej, pamiętam… – przytakiwała znudzona.
Przewróciła oczami, odkładając mugolskie urządzenie do torebki. Podnosząc wzrok napotkała pytające spojrzenie Malfoya. Miała ochotę potraktować go jakimś zaklęciem, ale zdobyła się tylko na złośliwe spojrzenie.
– Nie marszcz się tak, Granger, bo będziesz musiała zacząć używać czarów odmładzających – powiedział, uśmiechając się wrednie i dodał – a słyszałem, że to niebywale bolesne.
– Może też powinieneś spróbować – odpowiedziała zajadle, wskazując na czoło – spójrz, wydaje mi się, że masz już pierwsze zmarszczki od bycia złośliwym trollem.
Blondyn dotknął twarzy mimowolnie, ale jej wyraz pozostał niewzruszony. Przechylił głowę, przyglądając się Hermionie, ale nic nie powiedział, dopóki nie znalazł się przed jej biurkiem. Wyciągnął bladą dłoń w jej stronę.
– Chyba wystarczy pracy na dziś. Niektórzy robią się zgryźliwi jak odpuszczają przerwy obiadowe.
Niewinny uśmiech wypłynął na jego usta. Kobieta spojrzała najpierw na niego, później na wyciągniętą w jej stronę rękę. Już kiedyś byli w podobnej sytuacji, choć to wtedy ona chciała zaprosić go na obiad.
            Był to początki ich wspólnej pracy i od pierwszego dnia darli koty. Zajmowali się wtedy bardzo trudną sprawą – przetrzebionymi, a jednak w pełni sił, grupami ocalałych śmierciożerców. Polowania były męczące i wymagające, a ich wzajemna wrogość, stawała się kulą u nogi. Przez wiele tygodni byli zdani tylko na siebie, pracując w terenie nie mogli kontaktować się z nikim innym, by nie spłoszyć zbiegów. Oboje nieraz czuli się na skraju i błagali Merlina o litość. Hermiona przez wiele miesięcy po wspólnej misji, wypominała sobie, że pragnęła, aby Malfoya porwały hipogryfy albo chociaż testrale. Nic takiego się nie stało i choć wtedy bardzo tego pragnęła, nie chciałaby żyć ze świadomością, że jest odpowiedzialna za śmierć partnera. Mogłoby się wydawać, że wspólna praca sprawi, że się do siebie przyzwyczają, a może nawet polubią. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Ich próby dotarcia i porozumienia, były żmudne, długotrwałe i nie przynosiły efektów. Właśnie wtedy zdecydowała się na wspólny obiad. Nie był to najlepszy pomysł i skończyło się niepowodzeniem. Więcej nie próbowała.
            Kobieta jeszcze raz spojrzała w twarz Malfoya. Była spokojna, skupiona i wpatrzona w nią. Przełknęła głośno ślinę, zawstydzona tak intensywnym wzrokiem. W końcu pochwyciła jego zimną dłoń. Szli ze złączonymi dłońmi, aż do nieszczęsnej windy, która porankiem przysporzyła Hermionie tyle nerwów. Gdy blondyn puścił jej rękę, czarownica zamarła. Ten drobny gest doprowadził ją do skrajnych emocji – z jednej strony nawet nie poczuła ciężaru jego dłoni, wydawała się stworzona dla jej drobnych palców, z drugiej jej umysł się buntował, krytykował jej rozkojarzenie i gapiostwo. Dlaczego nie puściła jego dłoni szybciej?
            Zerknęła ukradkiem w stronę czarodzieja, ale nie zauważyła niczego w jego wyrazie twarzy. Westchnęła cicho i dała się prowadzić dalej.


            Proszkiem Fiuu teleportowali się na nieznaną Hermionie ulicę. Wokół niej wyrosło dużo secesyjnych kamienic o wyrafinowanych zdobieniach. Byli całkiem sami w promieniu wielu metrów. Cisza i spokój otuliły jej zmęczony umysł.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił tajemniczo jej towarzysz, wprowadzając ją do środka jednego z budynków.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli było ciemne, rozświetlane malutkimi lampionami na stolikach. Kelner zaprowadził ich do jednego z nich, znajdującego się w najodleglejszym kącie sali. Z głośników płynęła dyskretnie muzyka. Hermiona nie była pewna, czy znajduje się w magicznym czy niemagicznym miejscu. Lustrowała każdy przedmiot w poszukiwaniu wskazówki. Malfoy musiał to zauważyć, bo powiedział beznamiętnie:
– To czarodziejska restauracja. To, że nie latają talerze i kieliszki, nie znaczy, że nie ma tu magii.
Kobieta przewróciła oczami, ale nic nie powiedziała. Z ulgą przyjęła zmaterializowanie się kieliszka z czerwonym winem. Jeżeli miała spędzić wieczór z Malfoyem potrzebowała czegoś mocniejszego.


            Kolacja mijała w ciszy. Obydwoje zajęci byli swoimi myślami, ale mimo to łatwo było wyczuć inną aurę między nimi. To nie było biuro, w którym spędzali większość czasu, wymyślając i planując kolejne posunięcia. Siedzieli naprzeciw siebie i napięcie związane z obowiązkami, przestało ich przytłaczać. Oboje potrzebowali oderwania od codzienności.
– Dziękuję – szepnęła Hermiona, podnosząc kieliszek wina z delikatnym uśmiechem.
Usta Malfoya skrzywił się w blady grymas, ale stuknął w szkło i wypili milczący toast. Obydwoje w myślach wznieśli swój własny, nie wiedząc, że są identyczne.
Niech ten wieczór się powtórzy.


_________________________________________________

Nessa (las, wiolonczela, krew)
„Diabelska melodia”
„Bał się. Nie chciał tego przyznać, ale w napięciu oczekiwał aż świat przestanie wirować, a ciemność w końcu się rozstąpi.
Nie był pewien czy chciał ujrzeć to, co czekało na niego po otwarciu oczu.
Weź się w garść…
Dean z wolna wciągnął powietrze do płuc. Uderzyła go cała mieszanka zapachów – dziwna i znajoma zarazem, choć nie od razu udało mu się rozróżnić poszczególne bodźce. Powietrze okazało się czyste, przesycone wonią kwiatów i czymś, co momentalnie skojarzyło mu się z lasem. Słyszał łagodny szelest, który z miejsca utożsamił z ocierającymi się o siebie liśćmi. Wydało mu się to dziwne, zwłaszcza że powietrze sprawiało wrażenie nieruchomego. Jakby tego było mało, wciąż wyczuwał coś, czego nie potrafił nazwać, a co niezmiennie napawało go niepokojem. Było niczym impuls – obecne, wyczuwalne, ale wciąż nienazwane.
Pełen złych przeczuć otworzył oczy.
Ciemność zdążyła przeminąć. Świat nabrał kształtów, bardziej wyrazisty niż sen, choć Dean wciąż próbował traktować to miejsce w ten sposób. „Jej świat” – powtarzał sobie raz za razem, a jednak ilekroć przekraczał drzwi starego, stojącego na obrzeżach domu, ta rzeczywistość pochłaniała go bez reszt. Ten świat był zbyt prawdziwy i, cholera, Dean mógł się założyć, że jego natura pozostawała gorsza niż najmroczniejszy koszmar. Ze złego snu przynajmniej dało się obudzić.
Właśnie dlatego po otwarciu oczu spodziewał się wszystkiego. Z obawą spojrzał przed siebie, przez kilka chwil bezmyślnie wpatrując w przestrzeń. Jednak czuł się jakby śnił. Dopiero gdy zamrugał i wzdrygnął się, obraz nabrał ostrości, a mężczyzna z zaskoczeniem odkrył, że tkwi w samym środku opustoszałego lasu.
Spokój zaskoczył go bardziej niż cokolwiek innego. Choć właśnie tego mógł spodziewać się po przesycających powietrze zapachach, widok napierających zewsząd drzew wydał mu się nienaturalny. Dookoła panował półmrok; jedynie nikłe promienie słońca przebijały się przez baldachim liści nad głową Deana. Dopiero uniósłszy głowę zauważył, że korony drzew sięgały zaskakująco wysoko, zaś ich gałęzie plątały się ze sobą, tworząc szczelną, ograniczającą świat kopułę. Coś w tym odkryciu sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.
Cisza dzwoniła mu w uszach. Nie odważył się poruszyć, ograniczając do niespokojnego wodzenia wzrokiem na prawo i lewo. Zbyt spokojnie… Serce tłukło mu się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz. Czekał na… cokolwiek – ruch, cienistą sylwetkę albo moment, w którym znów usłyszy jej niepokojący śmiech. Wiedział, że gdzieś tutaj była, że go obserwowała, a jednak…
Z bijącym sercem przestąpił naprzód. Wyściełające ściółkę liście zaszeleściły pod stopami, zdradzając każdy kolejny ruch. Dean skrzywił się i spróbował ostrożniej stawiać kroki, starając się ignorować natrętną myśl o tym, że to bez sensu. Skoro go tutaj ściągnęła, dobrze wiedziała gdzie był.
Gdyby tylko rozumiał zasady gry, którą prowadziła, wszystko stałoby się prostsze…
Myśli wirowały, mieszając się ze sobą i podsuwając coraz to bardziej niepokojące scenariusze. Czego powinien spodziewać się tym razem? Pogrążony w półmroku, niekończący się las sam w sobie nie wydawał się aż tak zły – nie w porównaniu ze wszystkim innym, czego doświadczył w ostatnim czasie – ale mimo wszystko…
Była gdzieś tam. Obserwowała go.
Co tym razem?
Nic nie wskazywało na to, by miał otrzymać odpowiedź. Zdecydowanie nie w formie, której oczekiwał, o czym przekonał się zaledwie kilka sekund później.
Muzyka pojawiła się nagle i na moment wytrąciła go z równowagi. Natychmiast przystanął, przyciskając dłoń do pnia drzewa, zupełnie jakby w ten sposób mógł zapewnić sobie choć nikłe poczucie bezpieczeństwa. Jeśli choć w ten sposób mógł utwierdzić się w przekonaniu, że ten świat był stabilny…
Ale to wciąż nie tłumaczyło napływającej z głębi gęstwiny melodii. Łagodny dźwięk smyczków przenikał go, piękny i przejmujący pod każdym względem. Nigdy nie był fanem muzyki klasycznej, ale mógł przysiąc, że gdyby przesłuchał wszystkie dzieła wielkich mistrzów, nie znalazłby czegoś takiego. To było coś więcej niż po prostu dźwięki – więcej niż zwykła muzyka. Kolejne nuty wibrowały, przesycały powietrze; wydawały się materializować dookoła, jakby w każdej chwili mogły stać się równie rzeczywiste, co i rosnące dookoła drzewa.
Niepokój przybrał na sile. I choć w pierwszym odruchu Dean zapragnął natychmiast się wycofać, nogi same powiodły go w głąb lasu.
Od początku nie chciał przyznać się do tego, że mógłby się bać…
Ale jeszcze trudniej było mu pogodzić się z myślą, że pragnął znów ją zobaczyć.
Mephisto czekała na niego na gałęzi jednego z drzew. Siedziała tam samotnie, z aureolą kruczoczarnych włosów wokół głowy. Znów nosiła się na czarno, choć nie potrafił stwierdzić czy miała na sobie tę samą koronkową sukienkę, co i ostatnim razem. Nie, skoro – prócz spokoju na jej twarzy – w oczy rzucała się przede wszystkim pokaźnych rozmiarów wiolonczela, wystarczająco duża, by przysłonić ją całą. Mimo tego Mephisto trzymała ją z lekkością i wprawą, bynajmniej nie przejmując się tym, że nie miała na czym oprzeć instrumentu. W dłoni pewnie dzierżyła smyczek, raz po raz przesuwając nim po strunach.
W jej ruchach było coś hipnotyzującego – rodzaj niemożliwej do objęcia umysłem, przyprawiającej o zawroty głowy harmonii. Jak i w muzyce. Jak w całym jej świecie.
Właśnie taka była Mephisto.
Nawet jeśli go zauważyła, nie dała niczego po sobie poznać. Nie przerwała gry, w pełnym skupieniu wygrywając kolejne nuty, ale – co dotarło do Deana z opóźnieniem – muzyka już nie prowadziła do drzewa. W zamian rozbrzmiewała zewsząd, choć – czego również był dziwnie pewny – Mephisto pozostawała w jej centrum.
Diabelska melodia, pomyślał mimochodem.
W tej samej chwili postać na drzewie uniosła powieki i spojrzała na niego znajomymi, przypominającymi niebo tęczówkami. Na jej ustach pojawił się ujmujący, zwodniczy uśmiech.
– Mawiają, że wielcy artyści zaprzedali duszę diabłu – oznajmiła jak gdyby nigdy nic, ani na moment nie przerywając gry. Znał ten ton. Znał go aż za dobrze, ale… – A ja sądzę, że najczystsze dźwięki płyną prosto z serca… Ach, dobry wieczór, najmilszy – dodała, kiwając mu głową. – Słyszałeś kiedyś historię o powstaniu muzyki?
Nie odpowiedział. I tak na to nie czekała, myślami wydając się być gdzieś daleko. Mephisto nigdy nie potrzebowała odpowiedzi. Mógł się założyć, że nawet gdyby zaprotestował, wiedziałaby swoje.
Obserwował w napięciu jej przesuwające się dłonie. Serce stanęło mu na moment w chwili, w której te nagle się zatrzymały, a melodia ucichła. Mimo wszystko wciąż miał w pamięci rozbrzmiewające dźwięki.
Nie zarejestrował chwili, w której Mephisto się poruszyła. W jednej chwili obserwowała go w ciszy, by w następnej ześlizgnąć się z gałęzi i – wciąż z lekkością trzymając wiolonczelę – wylądować na ziemi. Na ułamek sekundy spojrzała mu w oczy, by w następnie ukłonić się niczym artystka, która właśnie ukończyła długo przygotowywany występ.
Nikt nie klaskał.
Jej oczy znów spoczęły na nim. Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się blado, wręcz zachęcająco. Tyle wystarczyło, by Dean poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, nie po raz pierwszy porażony zwodniczym urokiem stojącej przed nim istoty. Chciał dostrzegać w niej wyłącznie zagrożenie, a jednak gdy przychodziło co do czego, jakaś jego cząstka zaczynała wątpić.
– Więc… Ehm, potrafisz grać – wykrztusił w końcu.
Uniosła brwi.
– Potrafię – zgodziła się skromnie. – Podobało ci się? Lubię tę melodię – dodała i tym razem wyczuł w jej tonie coś, co dało mu do zrozumienia, że wyjątkowo oczekiwała odpowiedzi.
To było coś nowego. Błysk zaciekawienia, który dostrzegł w jej oczach, dał mu do myślenia.
– Jasne. To było coś niesamowitego, ale… – Zawahał się na moment. Diabelska melodia, pomyślał po raz wtóry, nie mogąc opędzić się od tego stwierdzenia. – Sama ją skomponowałaś?
– Nie.
Zaskoczyła go. Nie sądził, że Mephisto zadziwi go akurat w tej kwestii, a jednak poczuł się co najmniej dziwnie, słysząc, że melodia nie wyszła spod jej rąk. W konsternacji odkrył, że wypełniła go ulga, ale wrażenie to prawie natychmiast ustąpiło miejsca ponownemu napięciu. Czy w ogóle miało to jakieś znaczenie? Cokolwiek zmieniało, skoro…?
Wciąż mu się przypatrywała. Dłonią z czułością przesunęła po wiolonczeli, w drugiej ręce nadal ściskając smyczek.
– Mawiają – rzekła, starannie dobierając słowa – że wielcy artyści zaprzedali duszę diabłu. Ale to nie do końca tak.
– Mephisto…
Uciszyła go spojrzeniem. Tylko tyle wystarczyło, by poddał się i pozwolił jej mówić dalej, zwłaszcza że nagle znalazła się zdecydowanie zbyt blisko. Czuł zapach jej ciała – charakterystyczny i dziwny, tak jak i niezidentyfikowana nuta, którą wychwycił w powietrzu już w chwili, w której znalazł się w tym lesie.
– Melodia, którą dla ciebie zagrałam, to Pieśń Eleonory. Agonalny krzyk – oznajmiła z entuzjazmem Mephisto. Dean poczuł, że robi mu się zimno. – Jak to mawiają artyści… Moja muza? Eleonora była muzą. Piękną, inspirującą muzą dla swojego artysty… – Błękitne oczy Mephisto odnalazły drogę do ciemnych tęczówek Deana. – Wyobrażasz sobie zabić dla piękna?
Cisza. Wpatrzona w niego kobieta przesunęła się jeszcze bliżej. Serce znów omal nie wyskoczyło Deanowi z piersi, gdy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przesunęła smyczkiem po jego twarzy.
Wciąż się uśmiechała. W ten niewinny sposób, niczym psotne dziecko, które dobrze wiedziało, że czymś zawiniło.
– To taki wdzięczny instrument – podjęła ze spokojem. Spuściła wzrok, by móc obrzucić spojrzeniem wiolonczelę. – Kształtny jak kobiece ciało… I z duszą. – Postukała palcami w drewnianą obudowę. – Sądzisz, że włosy nadawałyby się na struny?
Skrzywił się. W pośpiechu cofnął się o krok i jęknął, kiedy pod plecami nieoczekiwanie poczuł solidną korę drzewa. Mephisto bez pośpiechu przesunęła się bliżej, napierając na niego całym ciałem. Wiolonczela znalazła się pomiędzy nimi niczym tarcza, choć Dean szczerze wątpił, by mogła go ochronić.
Nie chciał tego słuchać. Mephisto doskonale o tym wiedziała, ale już zdążył przekonać się, że jej to nie obchodziło.
Kiedy zaczynała jakąkolwiek opowieść, zawsze ją kończyła.
– Żeby zaprzedać duszę, czasami wcale nie trzeba ingerencji diabła. Ludzie sami to sobie robią. – Zawahała się na moment. – Tak się zastanawiam… Czy ja mogłabym być czyjąkolwiek muzą, Dean? Cudzą obsesją, tak jak Eleonora? – zapytała niczym dziecko, które prosiło o zabawkę. – To byłoby miłe. – Smukłe palce mocniej zacisnęły się na smyczku. Dopiero wtedy Dean pierwszy raz dostrzegł na jej dłoniach krew. – Pieśń Mephisto
Chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu po temu okazji. Myślami wydawała się być gdzieś daleko, odległa i skupiona na czymś, czego co najwyżej mógł się domyślać.
A potem z zabójczą wręcz prawą wbiła smyczek prosto w jego pierś, w sam środek klatki piersiowej. Zachłysną się powietrzem, mimo wszystko zszokowany, choć od samego początku mógł się tego spodziewać.
Powinien przywyknąć do umierania – raz po raz, za każdym razem z jej ręki, za każdym razem w sposób okraszony jej słodkim, niewinnym uśmiechem. Już pamiętał, co oznaczał zapach, który towarzyszył mu przez cały ten czas, a którego dotychczas nie potrafił nazwać.
Mephisto jak zawsze cuchnęła śmiercią.
Ach, więc to tak… Tym razem miało skończyć się w ten sposób.
Wbrew wszystkiemu ta śmierć była łatwa. Nawet to, że płuca i gardło błyskawicznie wypełniły się krwią, nie było takie złe.
– Słodkich snów, najdroższy.
Jej głos doszedł do niego jakby z oddali, ale słyszał go doskonale. Znów zapadał się w ciemność, powoli zasypiając, choć dobrze wiedział, że to nie koniec. Myśl o tym, że Mephisto mimo wszystko była gdzieś obok, okazała się zaskakująco kojąca.
Wtedy znów ją usłyszał, tym razem nucąca coś cicho. Chwilę później jej głos ustąpił miejsca znajomym już dźwiękom wiolonczeli.
Pieśń Eleonory ukołysała go do snu.”
_______________________________________________
Bloody Rose (strych, burza, jezioro)
Epifania znikania” 


„Cisza przytłaczająca płynęła ze strychu, otulając szczelnie w ramionach stojącą kobietę. Ciężkie krople odrywały się agresywnie od szyb i z szumem sypały się na dach ganku, spędzając sen z jej powiek. Rzęsisty deszcz spadał z bladego nieba, bombardując wokół okolicę niczym piekielne, gradowe kule. Błyskawice przecinały powietrze pajęczynami aż do samej ziemi, podczas gdy gałęzie świerków raz za razem wyginały się w pałąk. Wszędzie niosły się grzmoty, zwiastując burzę.
Odgłosy mieszały się z oddechem smagającym jej twarz. Subtelnie cofała się pod jego siłą, dopóki nie napotkała na ścianę. Wówczas oparła się o nią plecami, przymykając powieki i ściskając w dłoni kartkę pomiętego pergaminu, tak mocno, że skruszył się wreszcie i leniwie opadł na podłogę, przykrywając drewniane deski. Bezmyślnie spoglądała, jak pergamin wraca do poprzedniego stanu, ujawniając pierwszą stronę Proroka Codziennego i widniejące na niej zdjęcie zwłok jej rodziców.
Samotna łza spływała po policzku, kiedy niemo wpatrywała się gdzieś ponad przesuwający się w pokoju cień. Fala rozpaczy zalewała jej gardło, nie uwalniając od płaczu, toteż opuściła głowę i ukryła twarz za kurtyną włosów, a gęsty mrok otoczył zewsząd jej ciało. Śmiertelny chłód przeszył płuca, nozdrza zaś wypełniła cuchnąca woń, zupełnie jakby na zawsze miała zapamiętać zapach ich krwi.
Gdzieś ponad nią kołysał się cień, jakby toczył właśnie ze sobą wewnętrzną walkę, po czym przesunął się wolno w jej kierunku.
— Hermiono. — Dobiegł ją cichy, lecz przeszywający smutkiem, szmer.
Przyjrzała się i przekonała, że otoczenie nie ma dla niej tajemnic, a cień, na który wcześniej spoglądała, wysuwał się coraz bardziej, aż stanął nad nią i wpatrzył się błagalnie w jej szklane oczy. Unikała jego wzroku, nie mówiła do niego, a gdy trzeba mu było odpowiedzieć, słowa jej były urwane, niejako pozbawione sensu.
— Odejdź — rzekła, choć zdawało się, że prośba nie dosięgła uszu wysokiego czarodzieja, gdyż objął ją troskliwie ramieniem, kojąc na moment jej ból.
— Hermiono… Nie mogłem nic więcej zrobić — szeptał do jej ucha, jak gdyby pragnął wypełnić uczucie pustki, powstałej po stracie rodziców. — Naprawdę nie miałem wyboru.
Jego gorący oddech owiał czoło Hermiony i to wystarczyło, by otrzeźwiała. Podniosła się nagle i odsunąwszy poły płaszcza, wymierzyła w niego różdżką. Jej ruchy stały się jakby mechaniczne. Brakowało im precyzji, bowiem zgrabnie odbił rzucone przez nią zaklęcie, a ona na nowo zaniosła się płaczem.
— Wybacz mi, proszę, Hermiono — powiedział i przycisnął do jej ust własne. — Wiesz, że śmierciożercy nie szczędziliby im tortur. Miałem im pozwolić cierpieć? Czy tego właśnie byś chciała?
Nie wiedziała, czego pragnęła, bo też nie miała wyboru, a gdyby nawet go miała, nie podjęłaby jednoznacznej decyzji. Mimo to jej żal do Severusa był zbyt duży, by mogła mu to wyznać.
— Zabiłeś ich — powiedziała w końcu i przeniosła swój wzrok znad różdżki na jego twarz, którą badała w skupieniu.
Tymczasem czarne tunele przewiercały ją na wskroś. Przez chwilę patrzyły ze wstrętem, jak gdyby chciały wyjawić więcej. Ale potem Severus oderwał od niej swoje spojrzenie, a Hermiona pomyślała, że coś się w nim zmieniło, choć nie umiała stwierdzić co. Słowa zapytania niejako zamarły na jej ustach…
Wtem długi łoskot odurzył ich obojga, kiedy rozległ się odległy huk, jak gdyby rozpadło się coś ogromnego. Drzwi na dole skrzypnęły. Podłoga się zatrzęsła, a ze ścian posypał się pył. Strych zajaśniał od czerwonych promieni i wtedy spojrzeli na siebie przeciągle, uświadamiając sobie, że to muszą być śmierciożercy.
Szybko złapał za jej nadgarstek, nie zważając na ponury wzrok i nim zniknęli, dało się słyszeć ciche pyknięcie teleportacji.
~*~
Błękitno czysta woda szemrała tuż przed nią jasnymi falami, wydając przy tym tony zlewające się w przyjemną dla ucha melodię. Powierzchnia wody rozszerzała się w kierunku zamku, tworząc rozległe jezioro.
— Hermiono — zawołał i sprawił, że wstrzymała oddech, przypominając sobie o jego obecności.
Odwróciła się ociężale i oniemiała ze strachu. Nie zdążyła ukryć zdziwienia, kiedy zobaczyła, że krótkie włosy Severusa się wydłużyły i zmieniły z ciemnych na jasne. Nie miał już ani ziemistej cery, ani obsydianowych oczu. Hermiona nie rozumiała, co się dzieje, dopóki transformacja się nie zakończyła. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas to nie był Severus.
 Zaśmiał się szaleńczo i oblizał usta. Poznała ten odruch.
— Lucjusz Malfoy. — Odsunęła się od niego możliwie najdalej, stając tuż na krawędzi jeziora.
Ziemia osunęła się nieznacznie, spadając do wody i tonąc.
— Zapewne pojmujesz, w jakim położeniu się znalazłaś. Nie utrudniaj więc tej, jakże c u d o w n e j, eskapady i oddaj mi miecz Godryka Gryffindora, a pozwolę ci odejść. — Uśmiechnął się jadowicie, okręcając różdżkę wokół palcy.
— Niczego ci nie oddam! — Na krótko wstrząsnął nią płacz. — Zabiłeś moich rodziców… Co zrobiłeś Severusowi? — Pytanie zawisło nad nimi.
— Ach, tak — zaczął i z każdym słowem przybliżał się do niej, aż dzieliła ich tylko długość jego różdżki. — Zatem wybrałaś śmierć, szlamo.
— Przepraszam… — szepnęła, lecz nie mówiła tego do Lucjusza, tylko do Severusa, którego tutaj nie było, a którego posądziła o zdradę. — Przepraszam… — powtórzyła i zielony promień ugodził ją w serce, pozbawiając życia. Zniknęła na zawsze.”

_________________________________________________

Sander - Kompas Dusz (kompas, ogień, kot)
(+18)
„Kilka miesięcy odbyła się bitwa ostateczna, Hogwart właśnie został odbudowany i za kilka chwil miała zacząć się uczta rozpoczynająca nowy rok nauki. Hermiona wraz z Ginny wysiadały właśnie wysiadały z Hogwart Ekspress na stacji w Hogsmeade, obie w tym roku miały skończyć szkołę.
- Powiesz mi wreszcie, dlaczego rozstaliście się z Ronem? – dopytywała młodsza z dziewcząt.
- To chyba nie jest najlepsze miejsce. – próbowała się wykręcić z odpowiedzi, jak miała powiedzieć swojej przyjaciółce i jednocześnie siostrze byłego chłopaka, że zerwała z nim tylko, dlatego, że nie zaspokajał jej potrzeb.
Ginny zmierzyła ją wzrokiem i postanowiła, że nie odpuści tak łatwo. Musi się dowiedzieć, dlaczego ten związek się rozpadł. Wydawali się przecież być tacy szczęśliwi, poza tym Hermiona mieszkała cały czas w Norze, gdyż Aurory nie znaleźli jeszcze jej rodziców.
*kilka tygodni później*
Hermiona właśnie siedziała w bibliotece w Dziale Ksiąg Zakazanych, do którego jako Prefekt Naczelna miała całkowity dostęp. Szukała właśnie jakiejś ciekawej lektury na coraz to chłodniejsze wieczory, gdy z półki nad jej głową spadła książka i z cichym plasknięciem wylądowała na podłodze. Zaintrygowana dziewczyna podeszła do niej i podniosła chcąc ją odłożyć z powrotem na półkę, jednak, gdy spojrzała na okładkę zdziwiło ją to, że owa książka nie ma żadnego tytułu. Zajrzała, więc do środka i jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła pierwsze zaklęcie, które się tam znajdowało. Circuitus Animarum* było zdecydowanie zaklęciem z pogranicza czarnej magii, po rzuceniu go przenosiło czarodzieja wypowiadającego do drugiego czarodzieja o bliźniaczej duszy, co nie było takie złe, w pewnym sensie pozwalało to na poznanie kogoś sobie przeznaczonego, jednak to, że zaklęcie wiązało na zawsze i nie dało się go zerwać mogło być już co najmniej kłopotliwe.
Hermiona już pomyślała, że znalazła rozwiązanie swojego problemu z nagabującym ją ostatnio ponownie Ronem i już miała rzucić to zaklęcie, gdy pomyślała, że co jeśli trafi na przykład na kogoś w rodzaju Draco Malfoy’a. To sprawiło, że zrezygnowała jednak postanowiła zachować to zaklęcie w pamięci.
- Zaraz zamykamy. – chwilę później rozległ się głos pani Pince.
To wyrwało dziewczynę z zamyślenia, szybkim krokiem udała się do swojego dormitorium. Już podczas śniadania postanowiła, że dziś położy się wcześniej i zamierzała tego postanowienia dotrzymać.
*w tym samym czasie*
Lucjusz od kilku miesięcy nie był w stanie wstać z kolan, które ugięły się pod nim gdy ujrzał na własne oczy konającą Narcyzę. W tej chwili siedział w swoim gabinecie i zastanawiał się głęboko, czy ma rzucić to samo zaklęcie, które kiedyś połączyło go z jego Cyssią.
- Co jeśli to zaklęcie działa tylko raz? – pytał sam siebie szeptem.
Siedział tak jadze długo, rozmawiając sam ze sobą aż w końcu postanowił, że jeśli nie spróbuje nie dowie się.
- Circuitus Animarum – szepnął jednocześnie machając różdżką i chwilę później zniknął.
Pojawił się w jakiejś sypialni, która oświetlona była jedynie poświatą księżyca. Nie miał pojęcia gdzie może być ale to go nie interesowało, najważniejsze było, że odnalazł kolejną bratnia duszę.
- Tej już nie stracę. – powiedział szeptem.
Powolnym krokiem ruszył w stronę łoża z baldachimem, którego kotary jak na złość musiały być zasłonięte, a tak bardzo chciał już ją ujrzeć. Odsłonił kotarę jednak ciemność nie pozwalała mu dostrzec szczegółów, które tak bardzo chciał teraz widzieć.
- Lumos – szepnął więc, a na końcu jego różdżki pojawiła się mała kuleczka światła.
Jednak mimo to jedyne co zobaczył to szczelnie opatulona kołdrą postać z burzą brązowych loków. Nie usatysfakcjonował go ten widok, tak więc najdelikatniej jak potrafił, nie chcąc obudzić dziewczyny, położył się obok i ostrożnie sięgnął do jej szyi chcąc ją połaskotać. Gdy tylko wsunął dłoń między jej loki dziewczyna zamruczała jak kociak i obróciła się w jego stronę, zrzucając jednocześnie okrycie. Zabrał pośpiesznie dłoń, spojrzał na twarz dziewczyny, która znajdowała się teraz kilkanaście centymetrów od jego twarzy, i zamarł.
- Hermiona Granger. – wyszeptał niedowierzając.
Jednak gdy spojrzał niżej przestało mu przeszkadzać nazwisko i pochodzenie dziewczyny. Spała jedynie w krótkiej koszulce na ramiączkach, która podjechała do góry ukazując wszystko co mógłby w tej chwili chcieć zobaczyć. Wyjątkowo długie i zgrabne nogi, idealnie gładkie łono, a z głębokiego dekoltu wysunęła się kształtna, dość duża pierś. Niewiele myśląc przesunął dłonią po jej odkrytym biodrze, co spotkało się z kolejnym kocim pomrukiem i jednoczesnym zaciśnięciem nóg. Reakcja Lucjusza mogła być tylko jedna, zszedł z łóżka i zaczął zrzucać z siebie ubrania dopóki nie został w samych bokserkach, wracając do Hermiony zapalił jeszcze kilka świec, gdyż lubił widzieć co robi, a ta noc zaczęła się dla niego przedstawiać ciekawie.
Gdy wrócił na łóżko od razu zaczął gładzić udo, biodro i pośladek dziewczyny, usłyszał, że jej oddech delikatnie przyśpieszył, jednak nawet jeżeli się obudziła nadal nie otwierała oczu. Jego usta mimowolnie powędrowały do jej obojczyka, który zaczął całować i przygryzać. Szybko usłyszał pierwszy jęk aprobaty, co jedynie zachęciło go do dalszych poczynań. Zaczął schodzić pocałunkami coraz niżej, aż dotarł do odsłoniętego sutka, obrysowywał delikatnie brodawkę językiem, dmuchając w nią potem. Kręciło go to co robił, jednak czuł, że jego przyjaciel zaraz rozerwie mu majtki, na chwilę więc oderwał się od Hermiony i zrzucił je pośpiesznie. W tym czasie ona jednak zmieniła pozycję, leżała teraz na plecach z lekko rozsuniętymi nogami. Uwolnił więc drugą pierś dziewczyny, której brodawkę od razu zassał, a dłonią teraz jeździł wzdłuż wewnętrznej strony jej ud.
Hermionę zbudził jej własny jęk, najpierw poczuła jak bardzo jest rozpalona, a dopiero potem, że nie jest sama. Otworzyła powoli oczy spodziewając się widoku Rona, który najwyraźniej w końcu się czegoś nauczył, jednak zamiast rudej głowy ujrzała długie blond włosy. Momentalnie otrzeźwiała i odsunęła się jak najdalej przerażona.
- Widzę, że mój mały kociak w końcu się obudził. – usłyszała głos Lucjusza Malfoy’a, który jednak był wyraźnie zachrypnięty.
Zaczęła potrząsać głową licząc na to, że się obudzi. Musiała przecież spać, ale czemu miałaby śnić o Malfoy’u i to taki sen.
Widząc co robi dziewczyna Lucjusz klęknął na łóżku.
- Spokojnie, - zaczął mówić delikatnym, uspokajającym głosem. – Gwarantuje, że już nie śpisz.
Zobaczył jak mierzy go, zatrzymując wzrok na jego kroczu, po czym uśmiecha się, ale tylko na moment, bo zaraz potem przygryza wargę. Wyciągnął więc rękę w jej stronę i dotknął jej policzka. Hermiona zamknęła oczy, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Zaczął ją całować, wplatając palce w jej włosy, szybko zaczęła oddawać pocałunki z ogniem, o który nie mógł jej podejrzewać. Przygryzała jego wargi i wbijała paznokcie w ramiona. Zaczął błądzić dłońmi po jej ciele aż dotarł do złączenia jej ud, przejechał tam palcem i aż warknął gdy poczuł jak jest morka. Pchnął ją do pozycji leżącej i powędrował zaraz za nią. Schodził pocałunkami coraz niżej, chcąc jak najszybciej wrócić do jej piersi, do twardych sterczących sutków. Palcami zaczął masować jej łechtaczkę i usłyszał długi przeciągły jęk, poczuł też jak jej biodra unoszą się do góry. Jeden z jego palców wślizgnął się wtedy w jej szparkę.
- O Merlinie, jaka ty jesteś ciasna kociaku. – powiedział od razu.
Zaczął wkładać i wyciągać w nią swój palec, słysząc co chwila przeciągłe jęki.
- Proszę. – usłyszał jej zdławiony głos i zobaczył jak masuję dłońmi swoje piersi.
- O co prosisz? – zapytał, gdy pochylał się by jej skosztować.
Zataczał kółka językiem wokół jej łechtaczki, a jej zapach i smak go odurzał, przyssał się do niej, gdy usłyszał odpowiedź.
- Wejdź we mnie. – wysapała.
- Kto ma w ciebie wejść? – pytał odrywając się od niej na chwilę i jednocześnie wkładając w nią drugi palec.
Nim odpowiedziała poczuł jak jej mięśnie się zaciskają, a plecy wyginają w łuk. Wiedział, że dziewczyna za chwilę osiągnie spełnienie, przyśpieszył więc patrząc na jej twarz.
- Lucjusz. – usłyszał w momencie, gdy zaciskała uda na jego ręce.
Wiedział doskonale, że w tym momencie doszła, wyciągnął z niej palce, co spotkało się z głośnym protestem. Najwyraźniej chciała jeszcze, nie dając więc jej chwili na odpoczynek rozłożył jej uda i trzymając przyrodzenie w dłoni wsunął się w nią płytko.
- Lucjusz. – usłyszał w tej chwili po raz kolejny.
Wyszedł z niej tylko po to by chwilę później wejść głębiej, powtarzał to bawiąc się z nią i słysząc co chwila swoje imię. Podobało mu się jak je wypowiada, wyjękując praktycznie drugą sylabę. W końcu wsunął się w nią cały, dał jej chwilę by przywykła do wielkości jego penisa i uczucia wypełnienia, po czym zaczął się w niej powoli poruszać. Złapał jej stopę i przystawił sobie do ust, zaczął na przemian całować i przygryzać wszystkie jej paluszki po kolei. Kołysał się powoli w przód i w tył, było mu dobrze, ale wolał robić to szybciej i mocnej, obawiał się jednak tego nie wiedząc czy może sobie na to pozwolić. Gdy przesuwał językiem po podeszwie jej stopy, usłyszał wysapane:
- Mocnej Lucjuszu, mocniej.
To podziałało na niego jak płachta na byka, oparł jej nogi na swoich biodrach i pochylił nad nią wsuwając ramiona pod jej plecy. W tej pozycji mógł w nią wejść głębiej, poruszać się szybciej i mocniej. Hermiona nie była mu dłużna drapała, gryzła i jęczała w niebogłosy. Uwielbiał to, dla niego pogryzione barki i podrapane plecy były najlepszą oznaką na to, że jego kobiecie było dobrze.
- Jeśli tak wygląda seks z Tobą kociaku, to ja nie chcę przestawać. – wydyszał jej do ucha.
Poczuł jak przyciska go do siebie nogami.
- Nie… przestawaj… - usłyszał.
Przyśpieszył jeszcze bardziej, czując po chwili, że jest bliski spełnienia i jedno spojrzenie na twarz Hermiony powiedziało mu, że ona też jest na krawędzi.
Doszedł z głośnym warknięciem, a ona wpijając zęby głęboko w jego bark i zaciskając nogi mocno wokół jego pasa. Odczekał aż jego oddech się uspokoi i pocałował ją namiętnie, poczuł wyraźnie smak własnej krwi. Nie przejmował się tym jednak, tego rodzaju blizny były jedynymi pożądanymi na jego ciele.
- Jesteś moja. – powiedział, gdy oderwał się od jej ust.
Zszedł z niej powoli i położył się na plecach tuż obok, jednak gdy tylko dotknęły one pościeli syknął. Zobaczył jak Hermiona się wzdryga.
- Podrapałaś mnie. – powiedział wesoło i przyciągnął ją do siebie.
- Przepraszam – mówiła ze smutkiem w głosie.
- Nie przepraszaj, chodź tu. – gdy mówił ułożyła mu się na torsie. – Jesteś kociakiem to musisz drapać.
Zobaczył jak się uśmiecha i sam też się uśmiechnął.
Była leciutka jak puszek, gdy pomyślał ile i jakie pozycje mogliby przetestować jego przyjaciel znów stanął na baczność.
Gdy poczuła, że znów mu stanął uśmiechnęła się i podpierając się na łokciach pocałowała go.
- Chyba powinnam Ci się odwdzięczyć? – zapytała z miną niewiniątka.
- O czym Ty… - nie zdążył dokończyć, gdy dziewczyna znalazła się między jego nogami.
Patrzył na nią okrągłymi ze zdziwienia oczami, gdy przesuwała dłonią w górę i w dół jego przyrodzenia, oblizując przy tym usta.
Przypomniał sobie, że Narcyza nigdy nie chciała mu obciągnąć, gdy język Hermiony dołączył do jej dłoni. Patrzyła mu w oczy gdy wzięła go w końcu do buzi.
- Gdzieś ty się tego nauczyła? – zapytał w momencie gdy poczuł jak mocno i pewnie go ssie.
Brała go coraz głębiej, ale gdy tylko Lucjusz spróbował unieść biodra przycisnęła je mocno do materaca. Skupiał się na tym by nie jęczeć. Patrzył w jej oczy, gdy w końcu wzięła go całego i mocno zacisnęła wargi, a gdy cofnęła lekko głowę i po chwili z powrotem znalazł się w jej gardle, nie wytrzymał i jęknął. Pozwolił jej jeszcze chwilę kontynuować, robiła to powoli, ale dokładnie. Wiedziała jak go zaspokoić w ten sposób, jednak on nie chciał tak dojść.
- Wystarczy – wydyszał.
Przerwała, jednak patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Nie podobało Ci się. – stwierdziła.
- Podobało – zapewnił.
Złapał ja za rękę i pociągnął ku sobie, nie miał siły na rozmowę, jednak najwyraźniej nie musiał jej nic mówić. Poczuł bowiem jak nabija się na niego, dalej była rozkosznie mokra. Wszedł cały, a ona zaczęła się poruszać w przód i w tył. Instynktownie złapał ją za biodra i zaczął unosić i opuszczać, jednocześnie poruszając biodrami. Szybko zaczęła na nowo głośno jęczeć, a on nie wiedząc nawet kiedy zdarł z niej to co kiedyś było koszulką. W końcu zobaczył ją nagą, w całej okazałości i musiał sobie przyznać, że miał szczęście. Była piękna, figurę miała wprost idealną. Kiedy tylko oparła dłonie na jego torsie zaczął poruszać się szybciej, kilka chwil później oboje uzyskali spełnienie.
Leżała na ramieniu Lucjusza i słuchała jego miarowego oddechu, jej samej oczy się kleiły. Już dawno postanowiła, że dzisiaj nie ruszy się z tego łóżka dalej niż do toalety, toteż jej myśli teraz zaprzątała inna sprawa, mianowicie, że gdyby ktoś jeszcze kilkanaście godzin temu powiedział jej, że przeżyje swój pierwszy orgazm, i dwa kolejne, z Lucjuszem Malfoy’em wyśmiałaby go. A teraz on spał w jej łóżku w Hogwartcie, a ona wtulała się w niego czując, że i ona lada moment odleci.
*kilka miesięcy później*
Za kilka minut miała wysiąść na peronie 9 i ¾ w Londynie, denerwowała się. Jej ognity romans dalej trwał, a ona chodziła jak w skowronkach. Wczoraj skończyła szkołę, a dziś wraz z Lucjuszem mieli powiedzieć Draco o swoim związku, bała się reakcji chłopaka, nigdy za sobą nie przepadali. Już kilka tygodni temu powiedziała Weasley’om, że po szkole nie wraca do Nory, więc to miała z głowy. Jednak niedawno pojawił się kolejny teoretyczny problem, mianowicie była w ciąży, to oczywiście nie było problemem, jednak obawiała się reakcji Lucjusza. Nie rozmawiali jeszcze na ten temat i nie wiedziała czego powinna się spodziewać.
Pociąg zatrzymał się z piskiem i uczniowie zaczęli wylewać się tłumami. Hermiona ostrożnie ściągała swój wypchany po brzegi kufer i ruszyła w towarzystwie Ginny do wyjścia, przy którym czekali już Weasley’owie. Podeszła się przywitać i zarazem pożegnać, bo to co zaraz mieli zobaczyć mogło oznaczać całkowite zerwanie kontaktów.
- Hermiono jesteś pewna, że nie wracasz z nami? – zapytała Molly, gdy dziewczyna już odchodziła.
- Tak – powiedziała tylko i poszła w stronę Lucjusza, obok którego stał już Draco wyraźnie się niecierpliwiąc.
Wszyscy zaczęli odprowadzać ją wzrokiem, najwyraźniej sądząc, że aportuje się zaraz do domu rodziców. Gdy była już blisko, zobaczyła jak na twarzy Lucjusza pojawia się szeroki uśmiech, ruszył w jej stronę, zostawiając Draco samego, i złapał ją w ramiona obracając kilka razy. Po chwili ruszyli w stronę chłopaka, który według Hermiony za chwilę powinien zbierać szczękę z podłogi, z resztą nie tylko on, wszyscy wpatrywali się w nich z widocznym zdziwieniem.
- Synu – odezwał się Lucjusz trzymając dłoń Hermiony. – chciałbym ci przedstawić moją partnerkę.
- Partnerkę!!! – krzyczał. – Nie bądź śmieszny, przecież to szlama. Zamieniasz mamę na coś takiego.
Nie zdziwiła ją taka reakcja, spodziewała się nawet czegoś gorszego. Za to zaskoczona była reakcją Lucjusza, na słowa syna.
- Nie pozwolę jej obrażać. Zapamiętaj. – po tych słowach dodał jeszcze. – Chciałabyś coś powiedzieć? – skierował to do Hermiony.
- Mam wam coś do przekazania. – powiedziała szczerze.
- Więc mów. – zachęcał Lucjusz.
- To nie jest najlepsze miejsce.
- Każde jest dobre.
- Jestem w ciąży. – powiedziała to z zamkniętymi oczami, a gdy je otworzyła zobaczyła iskierki radości w oczach Lucjusza.
- Miałem to zrobić dopiero w domu. – mówił klękając przed nią. – Wyjdziesz za mnie. – skończył jednym tchem.

KONIEC

*z łac. Kompas Dusz”
_________________________________________________

Ginny Kurogane - Pechowa Akcja 
(różdżka, kryształ, wino)

W poniższym tekście znajdują się przekleństwa i gorszące sceny.
Czytasz na własną odpowiedzialność!

„Ciemnogranatowy nieboskłon pokrywało miliardy malutkich, jasno świecących punkcików. Niektóre od czasu do czasu pomrugiwały, jakby nieśmiało próbowały odwrócić uwagę od srebrzystobiałego rogalika, emitującego poświatę tego samego koloru. Księżycowy promień nie docierał w każdy zakątek, jednak śnieg leżał już praktycznie wszędzie. Niegroźny wiaterek, wiejący od rana, w pewnym momencie nabrał na sile, co spowodowało ochłodzenie się powietrza o kolejne kilka stopni. Zmiana pogody była odczuwalna niemal w całym miasteczku, mimo to jego centrum żyło swoim zwyczajnym trybem, nie zważając na dość chłodne podmuchy, które zmuszały drobniutkie śnieżynki do niezgrabnego tańca. Niektóre smagały szyby sportowej Hondy, poruszającej się po jednej z głównych dróg Koziołkowa. Kierująca pojazdem komisarz Wilczyńska kolejny raz przeklęła, nieświadomie mocniej zaciskając palce na kierownicy. O ile kochała jeździć o każdej porze dnia jak i nocy, o tyle nienawidziła prowadzić w trakcie opadów śniegu albo deszczu, nawet tych niegroźnych. Sukinsyny słono mi za to zapłacą, pomyślała, zerkając nerwowo na ekranik nawigacji. Według urządzenia do celu pozostało jej niecałe piętnaście minut drogi, co skwitowała krótkim „Wreszcie.”.
 Skręciła w prawo, w uliczkę prowadzącą do lasu, w którym znajdowała się kryjówka porywaczy. Na początku akcji odbicia uprowadzonych nie miała pewności czy wciąż tam stacjonowali, niemniej teraz była więcej niż pewna. Spojrzała w boczne lusterko. Nie widząc żadnego radiowozu, przydusiła pedał gazu. Auto szarpnęło, na szczęście nie straciła panowania nad kierownicą, bo w innym przypadku mogłaby skończyć w szpitalu lub nawet w trumnie. Szczęście… Nigdy specjalnie nie wierzyła w jego istnienie, ale chyba zacznie, jeśli jej młodsza siostra, która nieświadomie została wabikiem, przeżyje dzisiejszy wieczór. Z drugiej strony porywacze musieli być naprawdę głupi, skoro do tej pory nie odróżnili uczennicy liceum od prostytutki i nie została przez nich zabita. Może prowokacja Nataszy, z którą od samego początku pracowała nad ich sprawą, rzeczywiście miała pomóc w złapaniu i zamknięciu psychopatów? Cóż, jeżeli na umówionym miejscu nie znajdą ciała Aleksandry, to zacznie wierzyć w cuda, tak samo mocno jak w szczęście.
- Za dwieście metrów skręć łagodnie w prawo – Z trudem zarejestrowała głos nawigacji.
Zdezorientowana nagłym przerwaniem ciszy, omiotła okolicę wzrokiem. Zwolniła, kiedy zrozumiała gdzie się znajdowała. Chwile później samochodowe reflektory oświetliły tabliczkę z nazwą wioski, w której stał dom zaaranżowany na więzienie dla uprowadzonych przez Borysa Czajkę i Siergieja Kulika dziewczyn. Pod wpływem ostatniej myśli zerknęła na siedzenie pasażera. Dostrzegła znajomą teczkę; w środku zgromadzono wszystkie dostępne o porywaczach informacje i robione im z ukrycia zdjęcia. Fotografii było dość dużo, jednak o nich samych, pomijając podstawowe dane osobowe, dowiedziała się tylko, że pracowali razem w wojsku do czasu wydalenia Siergieja ze służby. Oficjalnie doszło do tego ze względu na rażącą niesubordynację wobec przełożonych, zaś nieoficjalnie przez karygodną dyskryminację wobec podwładnych i współpracowniczek. Z upływem czasu drugie z wyjaśnień zamieniło się w nieprzyjemną plotkę, jednak każdy kto ją usłyszał zapamiętywał jeden szczegół – wszystkie ofiary represji miały blond włosy. Tak jak zabite dziwki., stwierdziła po wysłuchaniu informatora, Okej, ale dalej nie wiemy czemu to robił i przez co, a przede wszystkim, kiedy zaczął mordować, prawda? Masz go prześwietlać tak długo, dopóki nie znajdziesz odpowiedzi na te pytania, zrozumiałeś? Nie patrz tak na mnie, tylko natychmiast wracaj do roboty, Bruno.
  - Pieprzone złamasy – warknęła, tym razem mając na myśli wysoko postawionych wojskowych, którzy postanowili zamieść sprawę Kulika pod dywan. Mogła sobie dać głowę i kończyny uciąć, że dzięki śledztwu władz wojska, informator Nataszy bez problemu poznałby odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Z pełnym irytacji westchnięciem spojrzała na nawigację. Zauważywszy, że do pokonania zostały trzy kilometry, zmieniła światła na krótkie, po czym ponownie odwróciła głowę w kierunku siedzenia pasażera. Pod teczką z aktami leżał neseser; w środku znajdował się jeden z dwóch pistoletów, które Natasza dostała z okazji osiemnastych urodzin od ojca. Miała ich używać tylko do obrony własnej i najbliższych, aczkolwiek po jakimś czasie zaczęła zabijać zawadzających jej familii ludzi – od paru tygodni widmo egzekucji wisiało także nad Czajką i Kulikiem, ale wyrok miał zostać wykonany dopiero dzisiejszego wieczoru.

Aleksandra leżała na plecach. Oddychała głęboko i spokojnie, lecz w pewnym momencie z jej gardła wydobyło się głośne westchnięcie. Nie minęła kolejna chwila jak otworzyła oczy. Podrażnione przez światło źrenice niemal od razu straciły ostrość widzenia. Dziewczyna odruchowo zmrużyła powieki; gdy podniosła ramię, poczuła ból, który zmusił ją do opuszczenia ręki. Lekko zirytowana niemożnością osłonięcia twarzy, zaczęła mrugać. Pierwszym co ujrzała, kiedy przyzwyczaiła wzrok do jasnej smugi rozjaśniającej pokój, był skąpany w niej sufit. Z czystego przyzwyczajenia odwróciła głowę w lewo, czyli tam, gdzie spodziewała się ujrzeć swój zegarek. Niestety, zamiast tarczy czasomierza, zobaczyła ścianę. Na widok gładkiej powierzchni zmarszczyła brwi. Próbowała sobie przypomnieć wydarzenia poprzedzające nagłą utratę świadomości, ale nie mogła; wszystkie – nawet te nieistotne – szczegóły wróciły do niej dopiero po dłuższym zastanowieniu się. Przeklęła szpetnie, gdy przed oczami jako ostatnia stanęła jej lampka czerwonego wina. Ktoś mi czegoś dosypał, stwierdziła, układając obolałe i ociężałe ciało na boku. Rozejrzała się. Pomieszczenie, w którym została zamknięta, było średnich rozmiarów. Wszystkie ściany wyłożono jasnymi kafelkami, zaś z białego sufitu zwisały lampy jarzeniowe. Niedaleko miejsca swojego spoczynku dostrzegła kamerę na statywie, a tuż obok metalową szafeczkę; ich widok wywołał w niej niepokój. Nie mając pojęcia co począć, ostrożnie przewróciła się na plecy; chwilę po tym jak zmieniła pozycję, ciszę w pomieszczeniu zakłóciło skrzypnięcie zawiasów. Kto do niej przyszedł - kat czy wybawca? Przygryzła dolną wargę, czując jak niepokój stopniowo ustępował strachowi, który osiągnął apogeum, gdy usłyszała kroki. Pod jego wpływem zamknęła oczy.
- Przestań udawać – usłyszała tuż po tym, jak czyjeś palce zacisnęły się na jej nadgarstku.
Wiedząc, że przegrała, uniosła powieki. Borys Czajka stał nad nią z niezadowoloną miną.
- Nie mogłaś tak od razu? – zapytał, puszczając ją. – Wy, kobiety, musicie niepotrzebnie komplikować – mruknął, odsuwając się. Instynktownie powiodła za nim wzrokiem; stanął do niej plecami, po czym ruszył w kierunku metalowej szafeczki. Z rosnącym napięciem obserwowała jak po zatrzymaniu się przy meblu, wodził wzrokiem po jego blacie; wreszcie podniósł nieoznakowaną buteleczkę, którą potrząsnął i odstawił z powrotem na miejsce. Następnie wziął do ręki malutki, zapakowany przedmiot. Sprawnym ruchem zerwał warstwę ochronną i wtedy, między grubymi palcami, dostrzegła zestaw do robienia zastrzyków.
- Oj tak, czasami to aż za bardzo komplikujecie – mruknął, wbijając igłę w korek. – Kochacie to robić na równi z łatwymi i szybkimi pieniędzmi. – kontynuował, ciągnąc tłoczek strzykawki w swoją stronę, przez co jej środek zaczęła zalewać jakaś substancja. – Rzecz jasna, nie wszystkie. Po prostu z Kulikiem mieliśmy pecha trafić na dwie siebie warte dziwki, z czego jedna była zawodową. – spojrzał na nią i wyciągnął igłę z zakrętki buteleczki. Widok szpilki wywołał u niej dreszcz obrzydzenia, mimo to nie oderwała wzroku.
- To Tedrodotoksyna – poinformował ją, podchodząc do niej. – Paraliżuje ciało, nie otumaniając przy tym żadnego zmysłu, jak za dotknięciem różdżki. Innymi słowy: nie będziesz mogła się ruszać, ale będziesz czuła czekający na ciebie ból. – wyjaśnił, nachylając się nad nią. Nakierował igłę do wkłucia; zauważywszy to, zamknęła oczy. Nie chciała widzieć tego momentu, jednakże nigdy do niego nie doszło; zamiast poczuć wbijającą się w skórę szpilkę, usłyszała odgłos uderzenia, a zaraz po nim kroki. Zanim zdążyła zareagować, ktoś położył jej dłoń na oczach i powiedział: „Spokojnie, już jesteś bezpieczna.”. Niemożliwe, ten głos…
– A – Anastazja…? – wyjąkała, nie mogąc uwierzyć w to, że starsza siostra stała obok.
- Zabiorę cię do samochodu i wezwę wsparcie – Ton głosu Anastazji był spokojny. – Natasza w tym czasie spełni swoją część naszej umowy, czyli aresztuje Siergieja i poszuka pozostałych dziewczyn.
- Jasne jak kryształ, szefowo.

Po wyjściu sióstr stanęła przed drzwiami, znajdującymi się w tym samym pomieszczeniu, w którym znaleźli młodszą Wilczyńską. Przydusiła klamkę, ale uchwyt nawet nie drgnął. Nie zdenerwowało jej to, bo była przygotowana – miała przy sobie odpowiednie klucze. Bez większego zawahania wsadziła je do dziurki i przekręciła. Słysząc kliknięcie zamka, przylgnęła do drzwi, po czym pociągnęła skrzydło do siebie. Wciąż się za nim chowając, wsadziła głowę w przerwę między nimi a framugę; nozdrza podrażnił zapach duchoty wymieszany z fetorem ludzkich fekaliów. Intensywność smrodu sprawiła, że oczy zaszły łzami, a treść żołądka podjechała do gardła. Nie weszła od razu; najpierw musiała zwalczyć odruch wymiotny, a potem przekląć fakt zostawienia szalika w aucie. Otoczyła ją ciemność, ale i tak zdołała coś dostrzec; jej uwagę niemal od razu przykuła łuna światła, znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia. To może być pułapka, pomyślała, ruszając w kierunku smugi. Odruchowo mocniej zacisnęła palce wokół rękojeści pistoletu, który trzymała przy biodrze. Gdy było już blisko, usłyszała zgrzytnięcie kluczy w zamku, a potem skrzypnięcie zawiasów. Zanim zdążyła zareagować, drzwi się otworzyły i w progu ujrzała wysoką, dobrze zbudowaną postać Siergieja. Zatrzymała się w miejscu, czekając na jego kolejny ruch; widząc, że mężczyzna podniósł rękę, instynktownie wyciągnęła przed siebie broń. Oddała strzał; trafił w Kulika, posyłając go na podłogę, ale nie zabił – wywnioskowała to po krótkim krzyku, który mężczyzna wydał z siebie przy upadku.
Podeszła do niego; ignorując jęki pełne cierpienia, wyciągnęła zza pasa kajdanki, po czym skuła jego nadgarstki i zerwała z twarzy maskę ochronną. Wciąż ją trzymając, wycelowała w czoło Siergieja.
Chciała go zapytać gdzie dokładnie przetrzymywali dziewczyny, ale nie zdążyła; w chwili, w której otworzyła usta, za jej plecami rozbłysło światło. Bez większego zastanowienia odwróciła się z wyciągniętą przed siebie bronią, gotowa oddać kolejny strzał – tym razem śmiertelny.
- Ej, spokojnie! – Krzyk Wilczyńskiej zakłócił ciszę, panującą w pomieszczeniu. – O kurwa!
Zaintrygowana reakcją kobiety, rzuciła kontrolne spojrzenie na Kulika i ruszyła w jej stronę. Sekundę później stała w pokoju, wyglądającym tak samo jak ten, w którym niedawno znalazły Aleksandrę. Pod jego ścianami dostrzegła porwane dziewczyny. Większość – kilka leżało - siedziała na zniszczonych materacach. Między nimi stały miski z resztkami jedzenia wątpliwej jakości i wiaderka. Nie musiała do nich zaglądać, żeby wiedzieć co się w nich znajdowało; widziała już takie pojemniki nie raz ani dwa. Mimo to, nigdy się nie oswoiła – za każdym razem ich widok wywoływał u niej obrzydzenie. Czując, że treść żołądka znowu podjechała jej do gardła, skupiła uwagę na uprowadzonych. Wszystkie były nagie, dzięki czemu bez trudu dostrzegła liczne siniaki, blizny, otarcia, a nawet opatrzone byle jak rany otwarte. Ich brudne twarze okalały tłuste strączki włosów - jedne jasne, drugie ciemne. Najgorsze były jednak oczy niektórych dziewczyn – one wręcz lśniły przez nadzieję na ocalenie. Zdecydowanie wolałaby ujrzeć w nich obojętność albo przerażenie, bo one nie sprawiały, że czuła się jak bohaterka, którą nie była i nie będzie. W przeciwieństwie do Any…
- Pomóż im – warknęła do Wilczyńskiej, po czym ruszyła w stronę Siergieja. – Czemu to zrobiliście?! – wrzasnęła, zaciskając palce na górnej części jego fartucha. Odpowiedzią było splunięcie między oczy.
Starła ślinę, walcząc z chęcią zastrzelenia leżącego na podłodze psychopaty. Niestety, nie mogła sobie pozwolić na rozlew krwi przez Wilczyńską. Znaczy mogła, ale nie chciała przy niej zabijać, bo wiedziała, że nie popierała ona pozbawiania życia, nawet najgorszych zwyrodnialców. No i pozostawała jeszcze kwestia głównej zasady jej rodziny – jeśli zastrzeliłaby Kulika, musiałaby też zastrzelić Anastazję, a tego chciałaby uniknąć. Przygryzła dolną wargę, po raz kolejny przeklinając fakt bycia córką mafijnych bossów.
 Z zamyślenia wyrwało ją głośne, jednostajne pikanie. Zaskoczona rozejrzała się wokół; jej uwagę od razu przykuła kamera na przeciwko drzwi. Niewiele myśląc, ruszyła biegiem w stronę urządzenia.
- Cholera jasna – przeklęła, kiedy migająca na czerwono dioda zgasła. – Szlag by to trafił!
Doskonale wiedziała co oznaczało zgaśnięcie światełka w kamerze – rozładowanie baterii. Nie miała jednak pojęcia czy sprzęt przed padnięciem nie nagrywał – jeśli tak, mogła spisywać testament i kopać grób.
- Nagrywaliście na zlecenie czy dla własnej satysfakcji, Siergiej? – spytała, chcąc odwrócić swoją uwagę od myśli o czekających na nią konsekwencjach, które z pewnością nie będą przyjemne. 
Kulik nie odpowiedział i wcale nie musiał tego robić.
Ona już wszystko wiedziała.

_________________________________________________

Sayuri7 - Wróżby (pistolet, świeca, obraz)

Dzień zapowiadał się dobrze. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, radosne śmiechy dzieci dochodziły zza okna. Sielanka pełną gębą, pomyślał Tomek. Upił łyk kawy ze swojego czarnego kubka z czerwonym napisem „keep calm and trust your wife”, który dostał od Kasi rok wcześniej.
Czuł zbliżające się niebezpieczeństwo. Jak w jakimś starym filmie, czarne chmury zbierały się nad jego głową. Spokój panował zdecydowanie zbyt długo. Zaśmiał się pod nosem. Ciekawiło go, co tym razem wymyśli jego żona.
Kasia była wspaniałą osobą i dobrym partnerem, ale jak każdy człowiek miała swoje dziwactwa, które wywoływały u Tomka ból głowy. Jeśli coś zaczynało ją interesować, poddawała się temu całkowicie. Lubiła magię, kochała dodawać ich prostemu życiu nieco baśniowych klimatów.
Na początku były horoskopy. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niegroźne hobby, ot zwykłe czytanie rubryki z przepowiedniami przy przeglądaniu gazety. Nie jeśli chodzi o jego żonę. Najpierw zmieniła pracę, bo jej zodiakalny lew szukał nowych wyzwań. Przymknął na to oko, bo mówiła o podobnych planach dużo wcześniej. Nie pojechali na wakacje do Sopotu, bo dalekie podróże mogły skończyć się katastrofą, jak pisała Pani Barbara z Gazety Codziennej. Na końcu wywróciła ich mieszkanie do góry nogami, bo coś blokowało jej energię, jak powiedział wróżbita z jakiegoś teleshow.
Później zainteresowała się kartami tarota. To było genialne. Codziennie przed snem wiedział, co go czeka nazajutrz. Kasia wkręciła się tak mocno, że po tygodniu z prostych formułek, jak szczęście, nowe wyzwanie, pomyślność zaczęła przepowiadać kogo konkretnie spotka na swojej drodze i jakie będzie mieć względem niego nastawienie. Nie miał serca uświadomić jej, że wszystko okazało się stekiem bzdur. Równie dobrze mogła powiedzieć, że jutro przyjdzie do niego Andrzej Duda, żeby wysłuchać kilku porad. Czasami mówił, że rzeczywiście spotkał Darka z księgowości i rozmawiali o pogodzie, chociaż był na dwutygodniowym zwolnieniu. Uśmiech satysfakcji, którym go nagradzała był wart białych kłamstewek.
Wszystko chwilowo się uspokoiło, ale przez ostatnie dni Kasia chodziła dziwnie podekscytowana. Ciągle miała przy sobie małą, zieloną książkę, którą czytała bez przerwy. Kiedy chciał zerknąć na treść chowała ją za siebie i zbywała krótkim „niedługo się dowiesz”.
Jak na zawołanie jego żona pojawiła się w kuchni z szerokim uśmiechem.
— Ktoś ma dobry humor — powiedział dopijając kawę.
Blondynka usiadła przy małym kuchennym stole, a jej zielone oczy lśniły podekscytowaniem.
— Wypiłeś? — zapytała szczerząc się wesoło.
Powiedzieć, że Tomek był podejrzliwy, to duże niedomówienie. Spojrzał na nią z ukosa podając kubek.
— Umyjesz go?
— Tak, tylko za chwileczkę. Najpierw muszę coś sprawdzić.
Jej badawczy wzrok skierował się na dno naczynia, a sekundę później w dłoniach mignęła zakazana dla Tomka książka. Jęknął, kiedy zobaczył napis na okładce „Czytanie z fusów”.
— Co mi mówią gwiazdy? — zapytał. Z doświadczenia wiedział, że lepiej godzić się bez walki na uczestnictwo w jej hobby. W gruncie rzeczy cieszył się, że ma coś, co ją interesowało. Tomek oglądał Netflixa i siedział na mediach społecznościowych, to był szczyt jego zainteresowań.
— Nie gwiazdy, Tomeczku, a przeznaczenie. To całkiem inne siły.
Mężczyzna z uśmiechem pokiwał głową. Lubił początki jej fascynacji nowymi rzeczami, kiedy jeszcze nie popadała w fanatyzm.
— Pistolet! — krzyknęła szczęśliwa.
— Co proszę? Zaczynamy z grubej rury. Już pierwszego dnia życzysz mi śmierci?
Zamyśliła się przez chwilę.
— To oznacza niebezpieczeństwo. Nie mówię, że ktoś będzie mierzył do ciebie z broni, te wróżby są bardziej ogólnikowe. Lepiej na siebie uważaj.
Tomek wstał z krzesła i pocałował żonę w czoło.
— Będę uważał. Zbieram się do pracy. Dlaczego jesteś tak wcześnie na nogach? Nie zaczynasz zmiany dopiero za trzy godziny?
— Ania ma przyjść z Kubą. Może też wypije kawę — dodała z łobuzerskim uśmiechem.
Zszedł schodami z drugiego piętra i udał się do drzwi wejściowych. Chciał być nieco szybciej w biurze, miał parę rzeczy, które musiał dzisiaj skończyć.
Przez mleczną szybę zobaczył zarys postaci. Nie zwrócił na to większej uwagi, sprawdzając, czy wszystko ze sobą zabrał. Klucze do auta, portfel, wyliczał w myślach. Komórka też jest na miejscu. Nie pamiętam, czy wyjmowałem kartę…
— Atak! — Jego wewnętrzny monolog przerwał piskliwy krzyk chłopięcego głosu. Sekundę później poczuł zimną ciecz na nogawce swoich spodni.
— Kuba, co ty robisz?! Koniec, zabieram tę zabawkę. Przepraszam Tomeczku. To diabeł, a nie dziecko.
Mężczyzna zamrugał i spojrzał na siostrzeńca żony, który próbował przekonać matkę, że wcale nie chciał zaatakować swojego wujka. W dłoni trzymał duży, plastikowy pistolet na wodę.
— Nic się nie stało. Wejdźcie — powiedział otwierając szerzej drzwi do bloku. — Muszę iść się przebrać.
Cholerne fusy, pomyślał.

Anka oczywiście wszystko powiedziała Kasi, której oczy lśniły ekscytacją jeszcze mocniej następnego ranka. Coraz bardziej jej się to podobało.
— Nie wiem — jęczał Tomek. — Może to nie najlepszy pomysł? Może o to chodzi w naszym życiu, żeby nie być pewnym tego, co czai się za rogiem? Nie uważasz, że w tajemnicy też jest coś magicznego?
Nawet go nie słuchała. Stała przed nim z wyciągniętą dłonią, a jej wzrok nie akceptował sprzeciwu. Mężczyzna rozczulił się na ten widok. Pomyślał, że będzie dobrą mamą. Jedną z tych, które kochają całym sercem, ale potrafią postawić na swoim i nie rozpieszczają dzieci. Z jękiem rezygnacji zaakceptował swój los.
— Zaraz będzie po wszystkim — powiedziała czule, ale przebiegły uśmiech nie dodał mu otuchy. — Widzę tutaj… Prostokąt.
— Och! — westchnął teatralnie.
— Przestań się śmiać! — Kasia trąciła go łokciem. — Ale w środku jest dziura, widzisz? To może być ramka na zdjęcie? Obraz?
— Co o tym piszą w swojej książeczce?
W skupieniu wertowała strony, uroczo marszcząc nos.
— Nic nie widzę, ale jest kwadrat! To zapowiedź problemów i zmartwień.
Tomek schował głowę między ramionami. Wczorajszy dzień nieco go zaniepokoił. Nie wierzył w żadne wróżby, od horoskopów po karty tarota, ale nigdy nie miał do czynienia z tak dużym zbiegiem okoliczności. Dlaczego nie mógł otrzymać przepowiedni, że znajdzie stówę na ulicy albo jego denerwujący szef potknie się o własne nogi?
— Kasieńko, czy dybiesz na mój spadek? Chcesz mnie zabić?
— Jaki spadek, kochanie? Jeśli chodzi ci o kolekcję kapsli po piwach z całego świata, to niestety, ale straciła na wartości.
— Czyli sprawdzałaś ile jest warta!
Parę godzin później siedział w biurze, w którym pracował. Sprawdzał, dlaczego strona, którą zaprojektował w zeszłym tygodniu, wyświetlała się nieprawidłowo. Część tła najeżdżała na tekst. Musiał to jak najszybciej poprawić.
— Dla ciebie.
Tomek zobaczył przed sobą kopertę formatu A5 i spojrzał na nią badawczo. Jego szef rzucił list na klawiaturę i zmierzył go karcącym, surowym wzrokiem.
— Nie waż się wliczać tego w budżet.
— To chyba jakieś żarty.
Kasia mówiła, że przepowiednie nie miały być dosłownie. Jego dzisiejsza kawa powinna zwiastować „problemy i zmartwienie”, a nie dosłowne otrzymanie zdjęcia. Fotografii z fotoradaru z załączonym mandatem. Tomek westchnął, opierając się o stelaż krzesła. Chyba przerzuci się na rozpuszczalną, nawet jeśli szczerze jej nienawidził.

Trzeciego poranka był zdeterminowany. Kawa należała tylko do niego i nie pozwoli jej sobie odebrać. Będzie walczył jak wiking.
— Zachowujesz się dziecinnie — westchnęła. — Naprawdę, wymachujesz we mnie łyżeczką?
— Każda broń jest dobra.
Kasia tylko na niego patrzyła siedząc przy kwadratowym, kuchennym stole. Wgryzła się w tost posmarowany dżemem truskawkowym, a w jej zielonych oczach dostrzegł, że coś knuła.
— Zobacz, która godzina. Chyba nie zdążysz posprzątać. Daj, umyję twoje naczynia — powiedziała chwytając pusty talerz po jajecznicy, którą zrobił wcześniej i wyciągnęła dłoń w stronę czarnego kubka.
— Myślisz, że tak łatwo się nabiorę?
— Chcę być tylko dobrą, przykładną żoną — zaćwierkała słodko.
Tomek był otoczony. Z jednej strony przejście blokował mu stół, od tyłu blat, a przed nim czaił się demon z zielonymi, kocimi oczami.
— Daj pomogę — powiedział i przechylił kubek.
Jednym ruchem wylał kawę do zlewu. Był z siebie bardzo zadowolony, tym razem ją przechytrzył. Myślał tak, dopóki nie spostrzegł jej rozbawionego wzroku.
— Wiesz, wystarczy że weźmiesz łyk, a twoje przeznaczenie już zapisuje się w fusach. — Drobna dłoń wskazała na czarne plamy, których nie zdążył spłukać. — Patrz, to mi przypomina świece. To symbol dążenia do wiedzy. Chyba coś pochłonie cię bez reszty.
— Wczoraj szukałem przepisu, jak zrobić domowy makaron. Myślisz, że o to chodzi?
Blondynka zaśmiała się cicho.
— Może. Tak na przyszłość kochanie, nie stawiaj się.
Mrugnęła do niego kokieteryjnie i zaczęła zmywać naczynia.
Dzień okazał się udany, spokojny, bez żadnych niespodzianek. Tomek był przez to rozluźniony. Wcześniejsze wypadki były tylko kwestią głupiego zbiegu okoliczności. Nic więcej i nic mniej.
Kasia miała dziś imieniny. Zamierzał zrobić kolację. Makaron, dzieło jego spracowanych, pokrytych mąką rąk. Różowe wino, którego nie lubił. Było zbyt słodkie i miało naprawdę dziwny zapach, ale Kasia je uwielbiała. Dla siebie miał piwo z Czech i nowy kapsel do kolekcji. Sos grzybowy pachniał pięknie, aż ślina zbierała mu się w ustach, jednak postanowił poczekać na żonę. A przede wszystkim, co najważniejsze, nie przygotował żadnych świec. Nie był głupi, dobrze wiedział, że nie warto wkurwiać losu.
Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i ruszył powitać żonę.
— Cześć kochanie.
Różowe usta musnęły jego wargi. Lubił w niej tą delikatność, to chyba ona przed latami go oczarowała.
Kasia zdjęła kurtkę i przeciągnęła się ziewając.
— Zrobiłem kolację.
Kuchnia była niedaleko korytarza. Kasia wciągnęła powietrze przez nos, próbując odgadnąć, co czeka na nią w kuchni. Zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy.
— To nic i tak zjem. Jestem potwornie głodna.
Tomek zmarszczył brwi. Czy ona właśnie obraża jego bajeczny, domowy makaron? Nagle też to poczuł. Zapach spalenizny roznosił się w powietrzu. Szybko ruszył do kuchni, żeby zobaczyć gąbkę do naczyń, która w dziwny sposób znalazła się blisko palników i zaczęła się topić. Zabrał ją metalowymi szczypcami i wrzucił do zlewu. Z wyrzutem spojrzał na niewielki płomień, który okazał się być jego wrogiem.
— Przecież miała być świeca — jęknął płaczliwie. Zaczął się bać o własne życie.

Tomek nie wierzył w przeznaczenie ani przepowiednie. Był zdania, że każdy człowiek jest kowalem swojego losu, a wszelkie dziwne zbiegi okoliczności nic nie znaczyły. Błąd w Matrixie, mawiał. Mimo to wróżby, które usłyszał przez kilka ostatnich dni, nie tak łatwo było zignorować. Zwłaszcza, kiedy wszystkie ostatnie wypadki pokrywały się ze słowami Kasi.
Z drugiej strony mógł podświadomie szukać sytuacji, które wpasowały się w obrazy z kawowych fusów. Nie, pomyślał. Dostatecznym przykładem, żeby podważyć tę teorię, był pierwszy dzień i atak małego Kuby pistoletem na wodę. Nawet nie wiedział, że młody chłopak będzie miał ze sobą podobną zabawkę.
Postanowił sprawdzić, czy jakieś fatum rzeczywiście za nim podążało, czy może Kasia nieświadomie sprowadzała na niego przykre wydarzenia. Zaśmiał się pod nosem, zaczynał brzmieć jak paranoik.
Wstał wcześniej niż zwykle, żeby zjeść śniadanie, pozbyć się wszelkich dowodów i wyjść do pracy. Miał parę projektów na głowie. Jego żona położyła się późno, więc prawdopodobnie miał chwilę dla siebie.
Pomyślał, że nawet jako dziecko nigdy nie wierzył w żadne baśniowe moce. Może to była kara? Kop w tyłek od wszechświata za szydzenie z jego mocy?
— Dzień dobry.
Tomek podskoczył na dźwięk kobiecego głosu. Spojrzał przestraszony w stronę drzwi. Kasia stała w swojej różowej, flanelowej piżamie w kwiaty. Przecierała oczy wierzchem dłoni i ziewnęła sennie.
— Dlaczego nie śpisz?
— Od pół godziny nie mogę zasnąć. — Wzruszyła ramionami i podeszła do stołu, na którym stał jego kubek.
— Nie, nie!
— Oj Tomuś, przecież to nieszkodliwa zabawa.
— Daj mi po prostu ją dopić, dobrze?
Nie miał gdzie uciec. Została ostatnia możliwość. Podał naczynie żonie i założył buty chcąc wyjść z domu jak najszybciej.
— Myślisz, że ucieczka coś da? — Pokręciła głową, a mały uśmiech rozjaśnił jej twarz. — Wyślę wróżbę w smsie…
Mężczyzna chwycił kurtkę i odwrócił się w stronę drzwi, kiedy jego żona zajrzała do wnętrza kubka. Zmarszczyła brwi.
— Tomek, czy ty właśnie zjadłeś swoje fusy?
Nie mógł odpowiedzieć, bo nadal miał je w ustach. Wyszedł pospiesznie z mieszkania i zaczął zbiegać po schodach wystraszony, że każe mu je wypluć. Zrobi to dopiero poza osiedlem. Oficjalnie rzuca kawę.

_________________________________________________

Shoshano (wiatr, serce, książka)
Życiowa rola
            Życie jest... t r u d n e.
            Kiedyś miałam w zwyczaju wygłaszać motywujące teksty o tym, że warto żyć; że złe chwile bywają po to, aby docenić te dobre. Jednak jaki jest sens życia w praktycznie ciągłym cierpieniu? Jaki jest sens dbania o to, co każdemu się należy? Jaki jest sens ż y c i a?
~*~
            Wietrzny dzień. Śpiew ptaków. Spacer po parku.
            — I wtedy on powiedział, że wszystko mi wytłumaczy, a ja...
Chcę umrzeć.
            To ja miałam mówić co pochrzaniło się u mnie.
            — Jakoś tak się złożyło, że znów jesteśmy razem. Nie wiem co o tym myśleć, bo...
Chcę umrzeć.
            To ona miała pomóc mnie.
            — Wiktoria, słuchasz mnie w ogóle?
            Mrugnęłam kilkukrotnie i przedłużyłam ciszę. Liczyłam na to, że zapyta czy coś się stało, ale z jej ust nie padło ani jedno słowo.
            — Słucham.
            Westchnęła i wzruszyła ramionami. Skręciłyśmy w usłaną kamieniami ścieżkę. Dopiero wtedy odczułam jak cienkie miałam podeszwy.
            — Mam to przerwać już na dobre?
Życie?
            — Co? — spytałam zdziwiona.
            — No mój związek. Ach, nie da się z tobą dzisiaj rozmawiać.
            Machnęła poirytowana ręką i wyciągnęła z kieszeni telefon.
            — Kurde, pięć nieodebranych połączeń.
            — Od kochasia?
            Starałam się przywrócić lepszą atmosferę. Znów zaczynałam myśleć, że to ja wszystko psułam.
            — Cha, cha, cha — prychnęła. — Tak się składa, że od brata.
            Zatrzymałam się. Nie widziałam go od kilku tygodni. Myślałam, że zniknął na dobre.
            — O, wrócił do domu? — rzuciłam, niby od niechcenia.
            — Tak, chyba już na stałe.
            Na stałe. Wrócił. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a po ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. No tak, przecież nikomu o tym nie mówiłam. Nie mogłam, bo...
            — Przywiózł ze sobą dziewczynę.
            Było mi niedobrze, ale starałam się zachować spokój. Ruszyłyśmy dalej.
            — Och... to fajnie. Chyba — wysapałam z trudem.
... to przez niego chcę umrzeć.
~*~
            Michał był o trzy lata starszy od Zosi. Zawrócił mi w głowie, gdy spędził z nami tydzień nad morzem. Nigdy nie bawiłam się tak dobrze jak przy nim. On jako jedyny zobaczył moje głęboko skrywane cierpienie z powodu rozwodu rodziców.
            — Dlaczego jesteś tutaj sama?
            Wystraszyłam się nie na żarty. Siedziałam na balkonie, owinięta w koc. Myślałam, że chociaż tam, pod osłoną nocy, znajdę chwilę tylko dla siebie. Myliłam się.
            — Płaczesz?
            Jego głos był spokojny i pełen współczucia. Nie znałam go od tej strony.
            — Nie, oczy mi się spociły — zażartowałam, drżącym głosem.
            Wtedy zrobił coś czego się nie spodziewałam. Usiadł obok mnie i objął ramieniem. Z początku byłam sparaliżowana i nie widziałam co robić, ale ciepło jakie od niego biło było tak przyjemne, że nie chciałam tego przerywać.
            — Nie musisz mi o niczym mówić, jeżeli nie chcesz, ale zawsze cię wysłucham.
            Gdybym wiedziała, że to tylko jedna z jego zagrywek pewnie nic bym mu nie powiedziała, ale byłam zbyt naiwna.
           Z początku było miło. Na dobrą sprawę nikt nie mógł dostrzec, że coś nas łączyło, ale nie przeszkadzało mi to. Byliśmy dobrymi aktorami. On w stosunku do mnie – ja dla całej reszty.
~*~
            — Może wpadniesz do mnie? Michał napisał, że rodzice robią grilla i w sumie dobrze, gdybyś przyszła.
            — Ach, co? Skąd niby o mnie wie? — niemal krzyknęłam.
            — To chyba oczywiste. Niby z kim miałabym się spotkać? — Uśmiechnęła się, a ja pierwszy raz od dawna zapragnęłam jej przywalić. — Chce, żebyś poznała Asię.
            — Nie chcę.
Chcę zniknąć.
            — Ej, nie bądź taka. Nie daj się prosić — pisnęła.
            Chyba zakładała, że na wszystko będę się zgadzała.
            — Zosia, nie chcę. On... mnie przytłacza.
            Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
            — On ci się podoba! Wiedziałam! Już zanim wyjeżdżał to iskrzyło między wami! Dziwiłam się tylko dlaczego żadne z was mi o tym nie powiedziało — zaczęła mówić tak szybko, że ledwo mogłam ją zrozumieć. — Kurde. Szkoda, że znalazł sobie lepszą.
L e p s z ą.
            — Zosia, chodzi o to, że...
            Ale ona już mnie nie słuchała. Położyła mi dłoń na ramieniu i wzięła głęboki oddech.
            — Już spokojna głowa! Nie chcesz to nie. Rozumiem.
On mnie wykorzystał, Zosia. To chciałam powiedzieć.
~*~
            Myślałam, że ludzie są stworzeni do życia w takim świecie. Może to chodziło o mnie? Może to ja nie pasowałam?
            — Miałaś wrócić godzinę temu — mruknął ojciec. Siedział przed telewizorem z butelką w dłoni.
A ty miałeś nie pić.
            — Straciłam poczucie czasu z Zosią — wyjąkałam.
            Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju. Z dala od wszystkich.
            — Wiesz co to oznacza?
Nienawidzę cię.
            — Nie chci...
            T r z a s k. Odłamki szkła znalazły się blisko moich stóp. W jednej chwili ciało odmówiło posłuszeństwa. Choć takie sytuacje były częste, wciąż paraliżował mnie strach, kiedy stawał przede mną z rozwścieczoną miną.
            — Masz być punktualnie. — Chwycił mnie za ramię i potrząsnął. — Zawsze, rozumiesz? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak trudno jest samotnie wychowywać takiego bachora jak ty.
Nienawidzę tego domu.
            — Teraz znikaj mi z oczu.
            Kiedy wchodziłam po schodach, cała się trzęsłam. Nie wiedziałam na czym skoncentrować swoje myśli. Jak echo odbijały się w mojej głowie słowa ojca, Zosi, Michała...
Nie masz się czego bać, to potrwa chwilę. Nie wierć się.
            Jesteś gorsza ode mnie.
                        Nikt nie będzie cię chciał.
                                   Ciągle muszę się z tobą użerać. To matka powinna się tobą zajmować.
~*~
            — Wiktoria, hejka. Jednak wpadniesz dzisiaj?
            Nie wiedziałam dlaczego to robiłam. W jakim celu do niej zadzwoniłam. Chyba chciałam poczuć, że komuś na mnie zależy. Wzięłam głęboki wdech.
            — Myślałaś kiedyś o śmierci?
            Chwila ciszy była wystarczająco wymowna.
            — Em, co?
            — Ja myślę cały czas.
            Zaskoczył mnie fakt z jaką łatwością mogłam wtedy o tym mówić.
            — Każdy tak ma, naprawdę. Weź się w garść i przyjdź. Humor ci się poprawi.
Każdy tak ma.
            — Wiesz... czuję się jak bohaterka jakiejś taniej powieści. Chyba chcę zniknąć.
            — Nie przesadzaj.
Nie przesadzaj.
            Zagryzłam wargę. Pierwszy raz od dawna po policzkach zaczęły spływać łzy. Obiecałam sobie, że już nie będę płakać, ale to było już bez znaczenia.
            — Masz rację — powiedziałam z trudem. Uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż doskonale wiedziałam, że nie mogła mnie zobaczyć. — Przesadzam... przepraszam, że zajmuje ci cenny czas.
            — Wiktoria...
            Rozłączyłam się.
Nienawidzę ojca.
            Nienawidzę Michała.
                        Nienawidzę Zosi.
                                   Nienawidzę ludzi.
                                               Nienawidzę życia.
                                                           A najbardziej nienawidzę s i e b i e.
            Łatwiej było umrzeć niż polubić siebie. Tak właśnie myślałam.
            Nie byłoby już bólu. Nie byłoby pretensji, smutku ani wątpliwości.
            Ostatnie bicie serca.
I byłyby już tylko...
            Cisza i spokój.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz